A u mnie jest już 2011
...ktoś mi tę sielankę bezczelnie przerwał. Dzwonek do drzwi... w pierwszej chwili pomyślałem - kto zgasił światło? ale okazało się, że za drzwiami stoi kominiarz! Z kalendarzem! Życzyłem szczęśliwej pracy, dałem symboliczną złotówę i wróciłem do herbaty. Zacząłem się zastanawiać, skoro tak za chwile nowy rok, to jaki był ten? Raz lepszy, raz gorszy, ale w sumie odpukać gorsze się zdarzały. Potem zacząłem zastanawiać się nieśmiało, jaki może być ten 2011.
Przyznaję, że zacząłem spokojnie - wakacje, podwyżka, zakocham się, Radio Złote Przeboje podbije świat... Potem pomyślałem mniej egoistycznie no i fantazja mnie poniosła. Pomyślałem o wyjątkowo korzystnym roku dla Polski, którą nagle i Niemcy i Rosjanie i w ogóle calusieńki świat pokocha z Jej wadami; że wszyscy będą się zabijać, żeby nauczyć się "polska język, trudna język", będą mistrzostwa świata w gotowaniu polskiego bigosu (po angielsku BeeGees ), że nawet Hindusi, których właśnie odwiedził premier zaczną nosić koszulki z wizerunkiem Chopina albo toruńskiej starówki ; że Holendrzy zaczną nazywać swoje dzieci polskimi imionami a Brazylijczycy zaczną wplatać góralską muzykę w czasie karnawału. Mniej podobała mi się wizją, że faceci z całego świata zaczną nam się żenić z Polkami, więc wyobraziłem sobie szybko, że to kobiety z całego świata chcą mieć za męża Polaka...
I wiecie co? To wszystko jest możliwe! Może nie spełni się w ciągu jednego roku, ale przecież to od nas zależy, czy za 15 albo 20 lat będziemy sobie mogli powiedzieć: Elvis miał racje!
Na razie policzyłem, że w moim nowym kominiarskim kalendarzu jest aż 77 dni zaznaczonych jako świąteczne, albo chociaż odświętne (jak Andrzejki czy Dzień Kobiet), a to już nieźle na początek.
Szczęśliwego nowego roku już teraz życzy Elvis